Tak dla Zdrowia logo

Aktualności

O wyższości pizzy nad rosołem czyli jak nie dokładać sobie stresu w kuchni.

Jestem matką dwójki dzieci, w przybliżeniu dwa i cztery lata. Gdybym się mocno skoncentrowała, mogłabym podać daty, ba, nawet godziny porodu co do minuty, ale nie chciałabym stracić resztek mojej cennej energii. Będzie mi jeszcze potrzebna. Mieszkamy w Belgii, stąd moje główne zajęcie to bycie Matka Polką na Emigracji.

W kraju głębokim olejem płynącym, na którym smażone są frytki, frykadelki i inne klopsy, większość moich koleżanek jest vege i do tego bio oraz eko. Troszkę mi więc jakby nie po drodze z moimi kabanosami, bigosem i jajecznicą na boczku przez męża smażoną w każde niedzielne przedpołudnie (to ostatnie może by jeszcze przeżyły kiwając z aprobatą głowami, że małżonek taki wielkoduszny. Bardzo, pozostałe dwadzieścia posiłków w tygodniu przygotowuję ja). Spotykam je, te tubylcze matki, raz w tygodniu, w udostępnionym od państwa lokalu, w którym to mamy się integrować i wymieniać doświadczeniami, a dzieci niechodzące jeszcze do przedszkola (albo niechodzące jeszcze po prostu wcale o własnych nogach) bawić i rozwijać w idyllicznej atmosferze zrelaksowanych mam pijących kawkę i zajadających domowej roboty ciasta bez laktozy, glutenu, jajek oraz pestycydów. Mniam.

Od dłuższego czasu, regularnie po tych spotkaniach śni mi się piramida żywieniowa. Zupełnie przypadkiem wręczono mi, już po raz drugi w tym kwartale broszurkę na temat tejże. I bez tego znam ją napamięć, jak nie przymierzając tabliczkę mnożenia sto lat temu w podstawówce. Muszę w końcu odłożyć ja na makulaturę (Broń Boże do zwykłych śmieci, a fe!), bo zamiast promować zdrowy styl życia stanie się zalążkiem depresji. Grunt, że na pożegnanie pomachałam już dawno wizji parówkowego raju, szybkiego i smacznego śniadania dla moich dzieci. Przybrało ono teraz formę okazjonalną, wręcz świąteczną, niczym biała kiełbasa w Wielkanoc. No, chyba że akurat wyjdę z domu w porze posiłku, a rządy w kuchni obejmuje tata. Kiedyś policzyłam, ile parówek zniknęło, jak pojechałam kupić prezenty świąteczne. 11!!! Od tej pory nie liczę. Myślę za to z całych sił, co by tu zrobić, żeby było i zdrowo i smacznie, a to, ho ho, nie lada wyzwanie. Wymyśliłam: rosół.

Wróciliśmy niedawno z Polski, w zamrażarce szczęśliwa kura, w lodówce włoszczyzna od staruszki spod targu, nawet makaron domowej,

babcinej roboty. Nie ma prostszego obiadu! Zdrowe? Zdrowe! Bio? No bio! Smaczne? Pffff… kwestia gustu, jak się okazuje. Moja córka rzadko jada potrawy, które nie spełniają jej wymagań estetycznych, czyli nie są w kolorze czerwonym (ooo, temu się należy cały artykuł, to jest dopiero gimnastyka kulinarna), a syn może by i zjadł wszystko, ale gdyby był sam, a że akurat przykładnie jedliśmy posiłek we trójkę (tata w pracy miał kanapki ze smalcem i kiszonym ogórkiem, nie narzekał), zupę do końca zjadłam tylko ja. Reszta smakoszy owszem, po pół talerza, ale pod warunkiem, że na kolacje będzie „la pić”, innymi słowy pizza. I masz babo placek…! A mam, a jakże. Sama umiem zrobić. Wszystko, od ugniecenia ciasta do domowego keczupu z działkowych pomidorów włącznie Nawet szynkę ze swojskiej świnki udało mi się pokroić.

Tak oto fast food przestał być bynajmniej fast (trochę to ciasto jednak rośnie, a sos redukuje), a już na pewno zyskał na bio wartości. Glutenu nie miałam zamiaru się pozbywać, ale za to ograniczyłam sól na rzecz oregano. Trochę mnie tylko męczyło sumienie, bo nie napaliłam w kamiennym piecu zebranym w lesie chrustem, a zmarnowałam drogocenny prąd w tradycyjnym piekarniku…

Dumna z siebie chodziłam jak paw przez cały wieczór i dopieszczałam w wyobraźni słowa niniejszego artykułu: ach, jaka jestem sprytna, jaka utalentowana, jaka jednak nie taka zupełnie bezmyślnie żywiąca moja rodzinę, ach i ach, i ach..! I jeszcze jestem gospodarna, bo zamrożę ten rosół na za tydzień, jak nadejdą Te Dni i nie będzie mnie obchodzić czy grymaszą, ani czy zjedzą w ogóle, bo będę mieć gorsze zmartwienia. W tej wizji siebie doskonałej próbowałam otworzyć lodówkę biodrem, pojemnik z rosołem trzymając, uwaga, oburącz. Dlaczego? Tego nie wie nikt. Przykrywka pojemnika najwyraźniej się nie zassała jak należy (podejrzewam nadmierną ilość BPA), bioderko się nie wstrzeliło między lodówkowe drzwiczki (to też zagadka), rączki przestały trzymać obie naraz, rosołek pokrył moje stopy i kafelki w znacznej części pomieszczenia kuchennego.

2:0 dla pizzy. Ona by po prostu spadła, nie powstałoby na ten temat ani jedno zdanie, oprócz może tego: Mama, ale pycha!!!

Sławka Trojanek

https://blogslawki.com/

Jestem         matką           dwójki          dzieci,           w        przybliżeniu          dwa    i           cztery              lata.    Gdybym      się      mocno          skoncentrowała,             mogłabym              podać               daty,              ba,      nawet           godziny      porodu         co       do       minuty,        ale          nie     chciałabym            stracić          resztek         mojej            cennej         energii.         Będzie             mi       jeszcze         potrzebna.              Mieszkamy            w        Belgii,            stąd    moje     główne         zajęcie          to        bycie             Matka           Polką            na       Emigracji.
 
Podziel się na Facebooku

Reklama
Partnerzy
sln_366x100.jpg
Wyszukaj artykuł