Super moc. Mamo, odkryj ją w sobie!
„Psiiiit!– moja czterolatka strzela wodą z paluszków. „Mam cię, duchu!” – mój dwulatek złapał na lasso niewidzialną marę. „Achacham!” -‐ krzyczą zgodnym chórem – Supej moc! Tak, moje dzieci oglądają kreskówki, będę się za to smażyć w piekle. Na swoja obronę mam tylko fakt, że ja też muszę czasem ugotować obiad bez asysty, a większość bajek ma już edukacyjne przesłanki (to nie ja nauczyłam moją córkę liczyć po angielsku do dziesięciu, ani mój mąż, to latynoska dziewczynka, która zwiedza świat) i jak widać, rozwijają wyobraźnię.
Nie będę tu, broń Boże, umniejszać wad niebieskiego światła, szkodliwego dla dużych i małych oczek, ale jak widać, nawet zło konieczne, niesie za sobą pewne zalety. Inaczej pewnie nigdy nie dowiedziałabym się, jakie ukryte talenty mają moje dzieci (grunt to pozytywne myślenie, w przeciwnym wypadku wyrzuty sumienia skonsumowałyby mnie kawałek po kawałku). Podsłuchałam ich raz, jak tatuś wrócił z pracy, gdy dzielili się rolami jednej z bajek. Bohaterów głównych, tych dobrych oczywiście, jest tam troje, w sam raz. Tatę jednak sumienie ruszyło i spytał – „A mamusia?” -‐ „Mama nikt, mama nie ma supej mocy”.
Stałam przy tych garach i najpierw się zaśmiałam, a potem zrobiło mi się mimo wszystko trochę przykro, bo miksuję te zupy, tłukę te kotlety, piorę te gacie i miliony innych śmierdzących spraw załatwiam, wszystko na raz, a oni wezmą i powiedzą, że ja się nie nadaję. Nawet się trochę obraziłam, muszę przyznać i jak mnie wołali, żeby im przynieść ręczniki do łazienki, to odmówiłam, tłumacząc się brakiem odpowiednich zdolności. No co? Ścielenie łóżek z jednoczesnym szykowaniem ubranek na jutro, na jednej nodze na dodatek, żeby się nie nadziać, albo co gorsza nie zaryć nosem w drewniane ekologiczne klocki, którymi był upstrzony dywan, to bardzo dużo dla zwykłego śmiertelnika. Skończyło się tak, że oni sobie coś do wytarcia wyczarowali, a ja zawyłam z bólu, bo oczywiście się nadziałam i pozbierałam te cuda z podłogi. Zdecydowanie wolę te piankowe, zwłaszcza jak są zamknięte w torbie, którą tylko ja umiem otworzyć. Ha! A jednak, coś potrafię! Ambicja jednak nie dawała mi spokoju, postanowiłam oficjalnie zasłużyć na miano jakiegoś super bohatera i postanowiłam przez kilka dni uczestniczyć w rozwijających wyobraźnię zabawach. Dzwoniłam z pilota telewizyjnego do babci, użyczyłam paska od szlafroka na lasso, bo takim się najlepiej łapie duchy podobno, ba! Dałam się nawet w niego zaprząc, gdy stał się lejcami i wio, prr, i-‐ha ha!, udawałam konika. Wszystko na nic. Aż przyszła sobota.
W soboty, gdy mąż jest w domu, to ja lubię pójść sobie do kuchni przed wszystkimi, w spokoju wypić kawę, podszykować śniadanko i takie tam. Zwłaszcza „takie tam”, bo w weekend przyświeca mi hasło: „minimum wysiłku, szczególnie z rana”, i jest albo zupa mleczna, albo tata smaży jajecznicę. Tego dnia, przypomniałam sobie o takiej chłodzącej maseczce na oczy w formie żelowych okularów, co to mieszkają w lodówce. Mają otwory, a jakże, żeby mi czasem nie przyszło do głowy po prostu się w nich położyć i posłuchać muzyki. Mogę dbać o swój wygląd i nakrywać do stołu jednocześnie. Unikałam pokazywania się w tym gadżecie publicznie, bo zostałby niechybnie skonfiskowany w trybie natychmiastowym przez berbecie. Tym razem zostałam przyłapana, ale ku mojemu zaskoczeniu, zanim mi je zabrano nastąpiła chwila ciszy, a potem okrzyk: „Łał, mama ma supej okulaly! I supej moc!"
No cóż, nie każdy potrafi jednocześnie pić kawę, wsypywać płatki do mleka i na dodatek niebanalnie wyglądać. Achacham..!
Sławka Trojanek