Włosy z głowy mamie lżej! Dlaczego czasami kiepska fryzura dodaje skrzydeł.
Czym może się przejmować taka kura domowa, no czym? Czy wypełniona po dziurki w uszach miłością matka jest w stanie dostrzec jakikolwiek stres na swoim upstrzonym dziecięcymi uśmiechami horyzoncie? A taki, z którym trzeba się zmagać to już z pewnością nie przypadł jej w udziale co najmniej od porodu.
Nawet mój lekarz, gdy rozpłakałam mu się pod pretekstem pobierania krwi nie powstrzymał grymasu obrzydzenia. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, w końcu jest profesjonalistą. Musiał, tak podejrzewam, albo mnie nie zrozumieć, albo zobaczyć we mnie swoją żonę sprzed dwudziestu lat, wszak mają czworo dzieci. Finalnie, pocieszył mnie rzeczowo, że absolutnie każda mama przechodzi przez takie coś, albo już przeszła, a jak nie to na pewno to na nią czeka w niedalekiej przyszłości. Nie ma to, jak się zmobilizować cudzym nieszczęściem. To się nazywa pozytywne myślenie! Pan doktor kazał wyznaczyć sobie rozsądne priorytety w domowych obowiązkach i przepisał mi antydepresanty. O! Spokojnie, jeszcze nie wzięłam, bo przeczytałam wszystkie skutki uboczne i stwierdziłam, że jak zrobię się gruba, oziębła i parchata, to istnieje ryzyko, że razem z depresją pozbędę się męża i postanowiłam humor sobie poprawiać samą świadomością, że lekarstwa są w apteczce i w każdej chwili mogę zacząć kurację. Złożyło się jednak tak, że w międzyczasie sposobem od wieków znanym postanowiłam poprawić sobie humor wizytą u fryzjera. Taki prezent urodzinowy dla siebie wybrałam, o zgrozo, nie przewidując, czym to się skończy w najmniejszym stopniu. Należy tu wyjaśnić, że chwilowo mój jedyny pojazd to dziecięcy wózek, do miasta kilometrów kilkanaście, babć i cioć w okolicy brak, by dzieci przejąć na czas maminej rozrywki. Poszłam więc do wioskowej fryzjerki naszej, pięknej jak z obrazka, ktoś taki po prostu nie może nie umieć i mnie doprowadzić do stanu co najmniej używalnego! Otóż, a i owszem, jak się okazało, kobitka się czesze u koleżanki, a co robi innym to już przemilczę, mam klasę, nie będę tej pani aż tak obgadywać, zwłaszcza, że nawet nie może tego przeczytać. Efekt był taki, że iść musiałam, gdzie indziej, już do miasta, do „prawdziwego” salonu. Koleżanka poświęciła swój dzień wolny, ogarnęła moje dzieci i wywiozła mnie tam, gdzie i ona bywa. Tu zaczyna się odmiana mojej codzienności, bo okazuje się, że jest jednak ktoś, komu raz na jakiś czas mogę oddać potomstwo. Ale to była ekstremalna sytuacja, wierzcie mi, nie mogłam na siebie patrzeć, nie mogłam się po ludzku uczesać, nie mogłam myśleć o niczym innym, jak o moim sianie na głowie! To zdanie klucz, zobaczycie sami. Po wizycie w profesjonalnym mniej lub bardziej, salonie, wyglądałam już lepiej, ale nadal, zanim odeszłam sprzed lustra mijały długie chwile, bo to jednak nadal nie było to. „Nie martw się, odrosną” – zapewniała mama. „Ja się nie znam” – twierdził mąż. No po takich komplementach, nic tylko wrzucić selfie na portale społecznościowe. Wstyd mi było prosić znów o przysługę i przyznać się mojej wybawczyni, że jej fryzjerka też nie dała rady, więc postanowiłam sprawę załatwić w domowym zaciszu. Nie będę już wchodzić w szczegóły operacji koloryzująco -‐ skracającej, żeby nie zmienić doszczętnie charakteru mojej wypowiedzi. Suma summarum, razem, uwaga, z moim mężem, stworzyliśmy fryzurę znośną dla nas obojga. Włosy są zdrowe, bo straciły trzy czwarte swojej długości, w miarę równe – mąż inżynier nie dopuściłby, aby pod jego dachem, coś na co ma wpływ nie było symetryczne, więc skoro to on miał nożyczki, postanowił zrobić coś i dla swojego spokoju ducha. Wyglądam, no… hmmm… wyglądam inaczej, no umówmy się, na okładce gazetki z top fryzurami, to mnie nie umieszczą, w środku też nie, podejrzewam. Nadaję się raczej do rubryki z metamorfozami czytelniczek (wciąż przed przemianą). Ale doszłam już do momentu, że nie mogę zrobić nic więcej, bo będę łysa. Równocześnie okazało się, że te podłogi mogą się chwilowo kleić, bo mamusia patrzy w lustro. Że dzieciaczki mogą być u sąsiadki, bo mamusia patrzy w lustro, tym razem u tak zwanego fachowca. Że tatuś może spędzić z mamusią godzinę w łazience, nadal przed lustrem (i z nożyczkami w ręce, żeby nie było), zamiast się przechadzać po Internecie. Że mamusia oprócz rączek do sprzątania ma też inne części ciała, które się zazwyczaj tylko ogląda, a mimo to muszą być ładne. Niepostrzeżenie, przez dwa tygodnie skupienia tylko na sobie i nieszczęsnych było nie było włosach, poczułam jak z kury domowej staję się troszeczkę kurą salonową – we wszelkich wydźwiękach tego zwrotu. Oderwać się od codzienności, nawet niechcący i takim kosztem (podwójny fryzjer w Belgii to drogi prezent) – bezcenne. Własne samopoczucie umieszczone raz na jakiś czas na priorytetowym miejscu w codziennym bałaganie zaowocuje, zapewniam. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci.
Sławka Trojanek