"To ode mnie zależało, jaką wartość będzie miała moja choroba"
Tę historię warto przeczytać. Od początku do końca, choć jest zaledwie ułamkiem tego, przez co przeszła Kasia od chwili, gdy dowiedziała się, że jest chora na nowotwór. Mimo, że już skończyła leczenie, wciąż żyje ze świadomością kruchości i ulotności życia – niech jej historia zachęci nas do tego, aby nadać naszej własnej happy, wykonując regularne badania i chroniąc się przed chorobą, która dotyka nawet tak młodych ludzi, jak Kasia.
Zachęcamy również do lektury bloga, na którym Kasia dzieli się na bieżąco oraz bardziej szczegółowo swoimi dojrzałymi i motywującymi do działania przemyśleniami odnośnie choroby i towarzyszących jej przeżyć: www.the1-thatgotaway.blogspot.com
* * *
Zachorowałam jako 17-letnia dziewczynka a skończyłam leczenie jako 19-letnia kobieta.
O tym, że jestem chora na nowotwór dowiedziałam się miesiąc po rozpoczęciu klasy maturalnej. Diagnoza była niezwykle szybka. Trudno było lekarzom nie zauważyć w rentgenie jedenasto-centymetrowego guza w klatce piersiowej spowodowanego nowotworem układu chłonnego, którym okazał się być Pierwotny Chłoniak Śródpiersia z dużych komórek B. Jesienią 2012 roku moje nastoletnie życie zostało brutalnie przerwane, na rzecz pierwszego pobytu w szpitalu, pierwszych kroplówek i pierwszego strachu przed śmiercią, które potem stały się moją nową codziennością.
Leczenie odbyłam w szpitalu pediatrycznym jako osoba niepełnoletnia. Wypełnionym zresztą po brzegi onkologicznie chorymi dziećmi i niewypowiedzianym bólem czuwających przy nich matek.
Straciłam bujne czarne włosy, które od wczesnego dzieciństwa były moim znakiem rozpoznawczym i wydawały mi się niegdyś moim największym atutem. Któregoś dnia stanęłam przed lustrem, w którym zobaczyłam nie szarą, zmęczoną twarz pozbawioną brwi, rzęs bez okalających ją włosów - lecz prawdziwą siebie. Zaakceptowałam siebie, odrzucając na bok powierzchowność.
Straciłam również zaufanie do ludzi. W chwilach takiej słabości fizycznej, zostali przy mnie tylko ci najbliżsi. Przedziwnie wszyscy moi "znajomi" czmychnęli, po usłyszeniu słowa "rak". Nie wrócili do dziś.
Znalazłam się nagle w świecie, który dotychczas istniał dla mnie jedynie "gdzieś daleko", na pewno nie obejmował tego mojego. Otworzyłam oczy na cierpienie innych, którego jest pełno wokół nas. Uświadomiłam sobie, że zawsze znajdzie się ktoś potrzebujący pomocy i wsparcia, a obok naszego codziennego życia, które uznajemy za coś pewnego, ktoś nieustannie toczy walkę o swoje.
Uświadomiłam sobie jeszcze tysiąc innych rzeczy, których wymienienie zajęłoby mi dobre kilka godzin.
Poszerzona świadomość jednak wcale nie ułatwia funkcjonowania we współczesnym świecie. Z każdą nowo poznaną rzeczą wiążą się kolejne pytania i kolejne wątpliwości. Poznałam życie ze strony, którą nie każdemu
dane jest poznać i to sprawia, że miewam trudności z relacjami z innymi oraz odnalezieniu się w kierujących innymi uniwersalnych wartościach. Przestałam rozumieć funkcjonujące powszechnie ludzkie mechanizmy, które przecież paradoksalnie kiedyś kierowały również mną.
W chwili diagnozy postanowiłam, że zrobię wszystko, by odzyskać swoje zdrowie. Walczyłam: niwelując skutki uboczne leczenia, dostosowując się do wszystkich zaleceń lekarzy, znosząc niedogodności fizyczne, robiąc wszystko by żaden cykl leczenia nie był ani o dzień opóźniony oraz skupiając się na wyzdrowieniu. I ODZYSKAŁAM.
Tamto postanowienie przekłada się dzisiaj na każdą dziedzinę mojego życia. Daję z siebie wszystko, by dążyć do jak najwyższej jakości życia, o którego ulotności bardzo dotkliwie się przekonałam. Nie mogę powiedzieć, że
dzięki chorobie pozbyłam się wszelkich zahamowań i żyję teraz pełnią, spełniając wszystkie swoje zachcianki, tak jak mówią niektórzy po przebyciu ciężkiej choroby. Analizuję to zdarzenie każdego dnia i co dzień wyciągam z tego coś nowego. Na pewno jednak muszę przyznać, że jestem inną osobą. Z beztroskiej, bez konkretnych planów na przyszłość osoby stałam się kimś nieustannie dążącym do realizacji swoich celów. Dostałam energetycznego kopniaka, wiem, że bez ciężkiej pracy, nic nie da się osiągnąć, więc pracuję ile się da, by spełnić swoje aktualne marzenie, jakim jest dostanie się na studia medyczne. Nie odkładam nic na później. Czuję, smakuję, widzę bardziej intensywnie. Przede wszystkim jednak swoje zdrowie i życie uważam za największą wartość i będę bronić go, dbać i czynić jak najbardziej godnym i satysfakcjonującym jak to tylko możliwe. Co więcej, dowiedziałam się, że nie udostępnią mi tego chwilowe, ulotne przyjemności, jakimi kierowałam się w, jak to nazywam - "poprzednim życiu".
To ode mnie zależało, jaką wartość będzie miała moja choroba. Były trzy opcje, ja wybrałam tę trzecią - wyciągnąć z niej jak najwięcej dobrego, uczynić ją czymś głębokim. A spojrzenie w oczy śmierci, które odcisnęło głębokie piętno w moim sercu i na mojej psychice nauczyło mnie jak to zrobić.
Coraz częściej myślę, że może warto nadać temu jakiś sens. W końcu, gdyby nie choroba, byłabym w zupełnie innym miejscu życia - na nijakich studiach, jako nijaka studentka, z nijaką perspektywą. A dziś, mam wielkie marzenia, wielką motywację i wielkie, wielkie perspektywy.
Dziękuję codziennie za to, że jestem.
Remisjo - trwaj!
Kasia :)