Koleżanki skarżą mi się na swoje oczy. Jednej przeszkadzają zaczerwienienia, drugiej przerażają sińce. Trudno jest zlokalizować problem, ponieważ ma on często indywidualny charakter. Przyczyny mogą być uwarunkowane genetycznie lub stanowić objawy jakiejś choroby np. układu limfatycznego.
Jednak w większości przypadków brzydka skóra wokół oczu i przekrwione gałki to skutek dotychczasowego trybu życia, sygnał by się o siebie zatroszczyć. Patrzysz sobie w oczy i widzisz tam wszystko. Stres, pracoholizm, przepłakane noce. Może czas zrezygnować z kawy, czarnej herbaty, papierosów i śmieciowego jedzenia. Picie wody niegazowanej oczyszcza organizm z toksyn i rozjaśnia kolor skóry. Ważne też by się wysypiać i przebywać na świeżym powietrzu. Codzienny półgodzinny spacer, a zwłaszcza sport zapobiega niedotlenieniu. Kosmetolodzy natomiast polecają żel ze świetlika. To niedrogi naturalny preparat, który świetnie wpływa na skórę oczu. Odradza się stosowanie intensywnych kremów rozświetlających. Skóra pod oczami jest wybitnie delikatna, a traktowanie jej za silnymi kremami, mimo dobrych chęci skończy się uszkodzeniem powierzchni. Dlatego warto sięgać tylko i wyłącznie po kremy o nieagresywnym działaniu. Najlepiej jeśli w ich skład wchodzą: witamina K, retinol, kwas askorbinowy, eskulina, kwas hialuronowy, wyciąg z kasztanowca, propolis, arnika.
W trosce o oczy trzeba przemeblować swoje miejsce pracy. Monitor komputera powinien stać pod światło. Odbijające się od niego promienie słoneczne dodatkowo drażnią siatkówkę oka. Jeśli pracujemy na komputerze w nocy zostawmy zapalone światło. Kontrast jaki wytwarza się między ciemnością pomieszczenia, a jasnością monitora jest dla oczu wielkim wysiłkiem do pokonania. Sam monitor natomiast, powinien być ustawiony w odległości 40-50 centymetrów od twarzy. Jako użytkownik komputera, trzeba mieć świadomość, że podczas pracy częstotliwość mrugania spada o 25 %. Dla własnego dobra powinniśmy co 10 minut odrywać wzrok od monitora, zamknąć oczy i patrzeć w dal. Z kolei co godzinę wypadało by wstać sprzed komputera i przejść się chociaż do drugiego pokoju. Nie wiele osób wie również, że czytanie w pozycji leżącej jest niewygodne dla oczu. Dochodzi bowiem wtedy do ucisku na gałki oczne, przez co czytanie męczy je szybciej.
Jeśli powyższe rady nie pomogą trzeba skontaktować się z lekarzem. Niezbędny jest podstawowy zestaw badań krwi i moczu. Być może to zwykła infekcja, anemia lub pasożyt. Jednak niewykluczone, że chorujecie na toksoplazmozę, nerwicę, zapalenie jelit lub nerek.
Niezależnie od tego czy nasze oczy są zmęczone czy chore to zawsze należy pamiętać o higienie zdrowego życia. Powtórzę zatem te genialnie proste wskazówki: 8 godzin sny, jadłospis nieprzetworzony chemicznie, woda, uśmiech, świeże powietrze, ruch. Siła tych porad tkwi w ich prostocie. Każda rzecz o jednoskładnikowej budowie, lepiej spełnia swoją funkcję niż wielozadaniowa hybryda. m banalniejsza metoda, tym lepszy skutek.
Zaczyna się okres jesienny, roślinny zamierają i kumulują soki na zimową wegetację. Wydawać by się mogło, że alergolodzy również się zahibernują na ten okres, ponieważ ich pacjenci są zamknięci w ciepłych domach z dala od pyłków. Nic bardziej mylnego. Każda pora roku to inny sezon alergiczny. Okres jesienno-zimowy to czas walki z roztoczami. Alergeny roztocza to unoszące się w powietrzu odchody i martwe ciała roztoczy. Wdychamy je każdego dnia ale rzadko zdajemy sobie sprawę z ich istnienia. Są one mikroskopijne, ale niszczą domowe życie alergików. Wielu z nich zastanawia się, czy może jednak się wyprowadzić z domu. Nie trzeba tego robić, ale przystosowanie domu wymaga od mieszkańców poświęceń.
Przede wszystkim należy regularnie oczyszczać dom z zarazków, grzybów i alergenów. Temperatura w domu nie może przekraczać 24 stopni Celcjusza. Najbardziej strategicznym punktem jest dobra wentylacja w kuchni i łazience. Jest to środowisko mokre i ciepłe, która sprzyja rozwijaniu się roztocza. Co tydzień należy sumiennie ścierać kurz mokra szmatą. Nie zapominajmy, że osiada on również na roślinach. Aby uniknąć dostawania się kurzu do domu, poleca się wieszanie gęstych firanek, które trzeba prac co dwa tygodnie.
Wystrój pomieszczeń również można dostosować do potrzeb alergika. Polecić należy podłogi z paneli lub drewna bez dywanów czy wykładzin, w których uwielbiają żerować roztocza. Jeśli już uprzemy się aby pokryć podłogi czymś miękkim należy o nie szczególnie dbać. Pranie dywanów w hipoalergicznym proszku, w temperaturze 60 stopni Celcjusza skutecznie zabija roztocza. W kwestii mebli nie można pozwolić sobie na wielką ekstrawagancję otwartych półek i bibelotów. Szafki i regały powinny być zamykane, a gabloty przeszkolone. Zabezpiecza to przed gromadzeniem się kurzu. Najlepsze obicie mebli wypoczynkowych to skóra lub winyl. Jeśli zależy nam na czymś ciepłym do siedzenia, można użyć bawełnianych powłoczek, które należy prac co tydzień. Jest to jednak kłopotliwe. Ta sama zasada dotyczy dbania o poduszki. W sypialni wymieniamy kołdry i poduszki. Pierzyny z ptasim piórem są niedopuszczalne. Lepsza jest łagodząca kołdra z lanoliną. Pościel powinna być syntetyczna, atłasowa lub bawełniana. Obecnie niektóre kołdry i poduszki wypełniane są kuleczkami ze środkiem bakteriobójczym. Materac alergika musi być odporny na wilgoć i pozwalać na cyrkulacje powietrza. Świetnie sprawdza się tutaj prześcieradło membranowe.
Minimalistyczny wystrój to maksimum komfortu alergika. Im mniej ozdób i gadżetów tym lepiej. Kurz nie ma na czym osiadać, a roztocza nie maja gdzie się zadomowić. Zdaję sobie sprawę, że życie bez ozdobników jest mniej przyjemne, mniej urozmaicone. Aczkolwiek należy pamiętać, że nasze zdrowie i samopoczucie jest najpiękniejszą ozdobą.
Cały rok czekam na letnią labę w promieniach słońca. Wypoczynek w ciepłym, naturalnym świetle kojarzy się mi przemiło, wręcz słodko. Jednak jak każdy cukier w nadmiarze szkodzi. Zbyt długa i intensywna ekspozycja na słońcu powoduje starzenie się skóry, utratę elastyczności, przesuszenie ale przede wszystkim raka skóry. W tym miejscu musimy powiedzieć sobie, że opalenizna to nie wakacyjna nagroda i ozdoba z muszelek. Brązowienie skóry to sposób obrony naszego organizmu przed promieniowaniem. Koloryt naskórka ciemnieje, ponieważ chce się chronić przed wnikaniem ultrapromieni pod skórę, poprzez pogrubienie warstwy melatoniny.
Nie ma jednak co demonizować. W umiarze słońce pobudza produkcję witaminy D odpowiedzialnej za budowę kości. Co więcej poprawia samopoczucie, więc kiedy już trafimy na plażę nie żałujmy kremu z filtrem. Smarujmy się minimum co półtorej godziny, nawet jeśli krem jest wodoodporny. Po kąpieli, nawet on częściowo traci na wartości, zwłaszcza gdy wytrzemy się ręcznikiem. Nie oszczędzajmy go, ponieważ taki krem na nic nam się nie przyda w przyszłym roku. Nierozpakowany krem jest ważny co prawda 3-4 lata, jednak po otwarciu potrafi stracić swoje właściwości nawet w 3 tygodnie. Niszczenie filtru w kremie przyspiesza wysoka temperatura i ekspozycja świetlna. Sam dobór filtru jest prosty. Im jaśniejsza skóra i cieplejszy klimat, tym wyższy powinien być filtr.
Krem z filtrem to nie wszystko, liczy się też profilaktyka. Przed sezonem warto zahartować się regularnym przyjmowaniem beta karotenu. Kiedy już przychodzi dzień wyjścia na plażę, w żadnym wypadku nie używajmy na skórę perfum, dezodorantów w sprayu czy innych mocno zapachowych kosmetyków. Zawarty w nich alkohol, jak i substancje zapachowe podrażniają skórę i prowadzą do przebarwień. Jeśli mimo takich zabezpieczeń, po kontakcie ze słońcem mamy zaczerwienienia lub przebarwienia, obwiniać możemy przyjmowane leki. Stosowanie antykoncepcji, kuracje hormonalne, a nawet przyjęcie tabletki przeciwbólowej trzy dni wcześniej, może skutkować zmianami na skórze.
Szczęście w nieszczęściu, że polskie lato nie dało nam zbyt wielu powodów do zmartwień. Nie wróciłam z urlopu brązowa jak heban, ale przynajmniej nie martwię się o żadne złośliwe choroby skóry. Poza tym na jasnej cerze – ewentualne – zmarszczki są mniej widoczne, a cera niekatowana słońcem w lecie, nie przejawia na jesieni tendencji do przetłuszczania się.
Uwielbiam moją pracę! Codziennie ktoś pyta mnie o radę, a poczucie że mogę rozwiązać problem pacjenta po prostu daje mi poczucie spełnienia. Mój farmaceutyczny obowiązek to dostosować lek do indywidualnych potrzeb chorego. Odwiedzający aptekę nie jest przecież klientem, jest schorowanym człowiekiem. Natomiast sama apteka to nie sklep tylko instytucja z misją. Ja, mimo całej prochemicznej specjalizacji mojego zawodu, staram się pamiętać, że moje obowiązki są przede wszystkim lekarskie. Po pierwsze mam nie szkodzić, dlatego gdy pacjent pyta o „coś na...” jako ostatnią deskę ratunku proponuję któryś z leków.
Priorytetem jest ustalenie źródeł dolegliwości. Często przyczyny leżą w złej diecie lub trybie życia. W takie sytuacji leki mogą pogłębić, a nawet pogorszyć stan chorego. Jeśli takie czynniki są wykluczone, w drugiej kolejności proponuje preparatu naturalne, ziołowe. Są mniej inwazyjne i mają łagodniejsze działanie. Są też gwarancją, że długotrwałe ich stosowanie nie zaprocentuje niepożądanymi skutkami ubocznymi na przestrzeni lat. Nie chcę żeby społeczeństwo pielęgnowało w sobie przekonanie, że każdą dolegliwość można zwalczyć odpowiednią tabletką.
Oto parę przykładów z mojej praktyki, jakie najczęstsze rozwiązanie proponuję pacjentom:
- Pani magister, a co na kolano? - A co z nim? - Boli jak szybko chodzę... - Galaretkę proszę spożywać i zimne nóżki. Proszę wzbogacić codzienną dietę w żelatynę i przez jakiś czas nie forsować nóg biegami.
- Mam receptę na antybiotyk. Już chyba tylko to mi na taki ostry trądzik pozostało... - powiedział pyzaty nastolatek pokazując na swoją twarz. - Próbowałeś brać cynk? To dużo zdrowsze. - Tak, ale nie pomogło. Postanowiłam zagrać va bank, tak żeby nie urazić chłopaka moją bezpośredniością: - A czy doczytałeś ulotkę? Cynku nie można łączyć z nabiałem. No i wchłanianie zmniejszają ostre i tłuste produkty. - Nie wiedziałem, nie czytałem... Lekarz kazał brać to brałem. To ja skończę to opakowanie cynku co mam w domu i wrócę do apteki, jak się nie poprawi.
Jeszcze jedna historia z której jestem najbardziej dumna. O ile powyższe sytuacje zdarzają się notorycznie, to ta opisana poniżej to świadectwo farmaceutycznej intuicji.
- Dzień dobry, poproszę lek przeczyszczający. - Dawka normalna, czy podwójna? - Podwójna, bo ta standardowa mi nie pomogła. Mam jakiś upośledzony metabolizm. Jem już prawie same warzywa i owoce. Czy pani uwierzy, że nawet jak kefirem popiję śliwki, to nawet mi nic nie zadrży? - To faktycznie nadzwyczajne... Tak sobie myślę... Jest dość karkołomna diagnoza, ale może się obronić. Podejrzewam, że ma pani problem z tolerancją nabiału. Może pani wątroba nie radzi sobie z rozkładem cukrów mlecznych laktozy. Proszę na jakiś czas odstawić w zupełności laktozę, może metabolizm się unormuje. - Szczerze mówiąc jestem zdumiona. Ale to może mieć sens. Ja już tylko jem błonnik i twaróg... - A jeśli chce mieć pani pewność, proszę zrobić krzywą cukrową. Takie badanie wykonane na czczo, w przychodni. Są to trzy pobrania krwi. Pierwsze na czczo, drugie po spożyciu 100 gram glukozy, a trzecie w godzinę od zażycia. Im mniej będą się między sobą różnić wyniki tym gorzej. Wynik może układać się w linie prostą, to znaczy, że ma pani nietolerancje laktozy... - Dziękuję, na pewno to sprawdzę. Do widzenia.
Nie ma za co. Pamiętajcie najpierw zapytać farmaceutę, a potem przeczytać ulotkę.
Nie ma takiej sumy pieniędzy, jakiej nie byłby człowiek skłonny wyłożyć, by poprawić swoje zdrowie. Jednak większość obywateli Polski ma znaczne ograniczenia finansowe i pokłada wielkie nadzieje w to, że to właśnie jego kraj zabezpieczy mu profilaktykę i leczenie. Wiele znakomitych umysłów tego świata zachodzi w głowę jak uzdrowić służbę zdrowia, ale efekty wciąż nie są zadowalające. Każdy z wymyślonych systemów ma szereg niedoskonałości jak i zalet.
Publiczna opieka zdrowotna przysługuje wszystkim osobom, które płacą składkę ubezpieczeniową. Ten uniwersalizm jest zarówno zaletą jak i wadą tego systemu. Skoro każdy ma prawo do takich samych usług, bez dodatkowych kosztów to pacjenci korzystają z ich przy każdej okazji. Przez to w szpitalach królują kolejki i wielomiesięczne oczekiwania na pilne badania. Trudno mieć pretensje o to, że dbamy o zdrowie, jednak długość czasu odczekania w kolejce często jest zagrażająca zdrowiu. Z pewnością system publiczny przychylniejszy jest ludziom niezamożnym. Bez żadnych opłat uzyskują oni poradę lekarza specjalisty. Najlepszym rozwiązaniem była by po prostu poprawa sfery administracyjnej szpitali i zwiększenie liczby szpitali, tak by rozładować kolejki. Nie trzeba się od razu prywatyzować szpitali. Natomiast, jeśli ktoś chce wykorzystać swoje finansowe możliwości i zapłacić może robić to nawet przy dzisiejszym systemie, wystarczy skorzystać z prywatnych gabinetów lekarskich.
Prywatna służba zdrowia nie przekonuje pacjentów ze względu na cennik usług, który nie będzie regulowany odgórnie, czyli przez NFZ. Szpitale będą ustalać swoje stawki wewnętrznie w zależności od swoich potrzeb. Oczywiście cena rośnie proporcjonalnie do choroby. O ile skręcenie kostki czy wybicie palca jest zabiegiem nieinwazyjnym i niezbyt kosztownym, o tyle leczenie długotrwałe piętrzy koszty. Rozważania bez przykładów nie działają na wyobraźnię szokująco, ale wystarczy przyjrzeć się faktom z USA, aby człowiek zaczął się martwić. Przede wszystkim w Ameryce nie prowadzi się profilaktyki. Z komercyjnego punktu widzenia szpitala, taka „charytatywna” działalność się im nie opłaca. Według amerykańskich standardów człowiek jest tak długo zdrowy, jak długo samodzielnie potrafi przemieszczać się z miejsca na miejsce. Natomiast stawki za usługi szpitalne są ogromne. Wizyta lekarska z receptą kosztuje około 150 $. wykonanie banalnej operacji usunięcia wyrostka robaczkowego to koszt 20 000 $. Rezonans magnetyczny jest o 5 000 $ tańszy. Jednym ze skutków takich stawek, są wyniki innych badań Okazuje się, że najczęstszą przyczyną ogłoszenia upadłości finansowej była hospitalizacja oraz leczenie. W szpitalach prywatnych leczy się głównie konto szpitala, a nie zdrowie pacjentów.
Prywatyzacyjni optymiści uważają, że rynek usług medycznych będzie dążył do prywatyzacji, ponieważ oczekiwania i potrzeby Polaków rosną. Jednak czy prywatne usługi nie są ponad nasze standardy? Analizując kondycję polskiej służby zdrowia można powiedzieć, że mamy stan rekonwalescencji. Publiczne szpitale nie są chore, ale ten organizm nie jest jeszcze gotowy na wyjście z etapu przejściowego, wprost do wyczynów prywatyzacji.
|
|